Eurowizja to długa historia kampowania kultury. Przypomnijmy tylko występy jak Dancing Lasha Tumbai Verki Serduchka lub gwałcący światopogląd prawicowych publicystów numer Conchity Wurst. Polska, jako reprezentant długiej linii niewygrywania niczego w tym konkursie po raz kolejny wystawiła na pokaz swój kij w przełyku, próbując pokazać poważny i „ambitny” występ naszej gwiazdy. Mało jest muzyków, którzy mogą wyjść na scenę i po prostu na niej być, żeby porwać publiczność. Patrząc chociażby na legendę Freddyego Mercurego, który mógłby równie dobrze stać na scenie a publiczność i tak wzdrygałyby spazmy przez godzinę. Tak samo można przypomnieć one man show owianego już złą sławą króla popu. Rafał Brzozowski wychodzi skulony na scenę w kiczowatych, a nie kampowych okularach z LA lat 2000 i stoi. Wygląda jakby miał za chwilę wejść na ustną maturę a nie koncert, jakby miał zacząć śpiewać “Cała sala śpiewa z nami” ale w przeciwieństwie do Połomskiego wie, że sala zacznie śpiewać, jak on z tej sceny już zejdzie.
Wychodzi na scenę, cały na czarno. Otoczony bandą tancerzy, którzy mają układ choreograficzny rodem z Jaka to melodia. Taki niby profesjonalny, ale jednak zrobiony, żeby kosztował nie za dużo i przemyślany na pół godziny przed nagraniem. Wiją się dookoła naszej gwiazdy tak, jak 20 lat temu tancerze wili się dookoła Madonny. Ironizując, czy w stereotypie męskości, który w ramach misji publicznej realizuje TVP, nie należało owić piosenkarza tancerkami?
We władczym geście, rodem od wspomnianego wyżej Michaela Jacksona, trzyma w napięciu publiczność. Tancerze okazują się androidami, które skrzyżowane są z nadmorskimi latarniami ulicznymi. Ewidentnie mogliby brać udział jako epizodyści w remake Pięknej i Bestii, jednak realizują przykładowy układ choreograficzny dla każdego możliwego występu pop w tle do popisu polskiego reprezentanta na Eurowizji. Wyglądają, jakby przyznawali ich z litości, jeśli piosenkarz przyjechał bez choreografii.
I tak właśnie przemijają dwie minuty występu, po którym następuje niczym nieuzasadnione rozczarowanie. Widać, że piosenka była kupiona praktycznie ze stocka, Brzozowski ani trochę jej nie czuje, nie wczuwa się i nie przekazuje widowni żadnej emocji. Z drugiej strony, jaką emocję można mieć od piosenki o niczym. Przy temacie jeżdżenia można wspomnieć znowu Queen, bo im się udało napisać utwór o otyłych dziewczynkach, które jeżdżą na rowerach. I zrobili to tak, że do dzisiaj miliony nucą to w samochodzie, stojąc w korku. Brzozowski za to postanowił sprzedać „jazdę przez życie” w towarzystwie humanoidalnych latarni z Międzyzdrojów przy wyrafinowanej scenografii z teledysku zrobionego w 15 minut.
I o tym za to z chęcią zapomnimy już w ciągu tygodnia.
Wtem, jak już wszyscy ziewają lub poszli do toalety, na scenie wybuchają sztuczne ognie. I w sumie tyle, bo mogłyby równie dobrze się zepsuć, nie zmieniłoby to nic. Rafał rymuje dalej coś o uniwersalnych prawdach życiowych, wymyślonych przed laty przez losowego reprezentanta Disco Polo. Tu wracając, autorzy tej piosenki nie są Polakami, a udało im się napisać tekst tak bardzo disco polowy, że aż szkoda, że nie jest zaśpiewany po polsku.
Miał być „high life”, a powinno być „low expectations”.
Oczywiste jest, że Eurowizja to nie Live Aid, tylko telewizyjny show robiony głównie dla rozrywki i humoru. Przez lata przewalały się tam takie knoty, że po latach wraca się do nich z nostalgią. Polscy reprezentanci za to za każdym razem starają się pokazać jako wirtuozi swojego fachu, co owocuje groteską i żenadą do której nikt nie wraca powspominać z przyjemnością.